Przepraszam.
Nie daje rady juz tak. Nie potrafie sobie pomoc. Nie potrafie samej siebie przytulic i powiedziec "Bedzie dobrze, Mala". Moge sie poddac? Czy ktokolwiek to zauwazy? Czy ktokolwiek zorientuje sie, ze cos jest nie tak? Boje sie. Tak bardzo boje sie jutra. Co jesli nie przyjdzie? Albo przyjdzie i bedzie gorsze od dzisiaj? Co wtedy?
Kiedy zyles zawsze pisalam do Ciebie po rade. To Ty pomogles mi rozstac sie z Hoskiem. Ty pomogles mi wybrac. Dzieki Tobie sie nie zamknelam w sobie. Dzieki Tobie pojechalam na biwak. Dzieki Tobie zyje.
A teraz nie mam nikogo po swojej stronie. Nikogo do kogo moglabym przyjsc z placzem. Nikogo aby powiedzial nawet zwykle pierwdzielone Bedzie dobrze, Mala. Nikogo. Owszem, jest Marta ale to nie to samo. A Mateusz.. On jest ale go nie ma, rozumiesz? Nasze rozmowy to albo klotnie albo cos w stylu mhm yep tsa tia i tym podobne. Nie zapyta co u mnie, wiec go to nie interesuje. A skoro nie interesuje, to ja tez nie bede mu na sile wciskac wiadomosci i sie narzucac. Moze i jestem z tych, co to musza o swoim snie opowiedziec, ale ja mam uczucia. Potrzebuje czasami takiego meskiego, silnego przytulenia i paru pierdolonych slow pocieszenia. Ale jego nie ma. Jest tylko ten sam idiota, ktory swego czasu wysylal mi wiadomosc na dzien dobry i na dobranoc i to wszystko. Pewnie pamietasz. Owszem, moglabym z nim porozmawiac. Ale co to da? Kolejna klotnie podczas ktores z nas powie o jedno czy dwa slowo za duzo? Kolejny czas typu ciche dni? Kolejne moje przeprosiny? Nie chce aby tak to wygladalo. Czasami jak Marta mi opowiada jak jest miedzy nia a Przemkiem czuje uklucie zazdrosi. Dlaczego u mnie tak nie moze byc? U niej Przemek przeprasza ja pierwsza. Zawsze, nawet jesli jest jej wina. Jesli ona sie na niego obraza on non stop pisze, dzwoni, nawet przyjezdza, a on jest spoza miasta.. Sam nie spi od tygodnia, bo ma problemy z sercem i co chwile mdleje itp ale co pare minut pisze z pytaniem co u niej, jak sie czuje, czy wszystko okey. Dlaczego moj zwiazek nie moze byc taki idealny? To pewnie moja wina. Zawsze jest..
Czasami sie czuje, jakbym go trzymala przy sobie na sile.. Jakby nie chcial ze mna byc, a jedyne co go przy mnie trzymalo, to obietnica, ze nigdy mnie nie zostawi. Czasami to daje o sobie znac i boli.
Szczegolnie teraz chcialabym poczuc to, ze on jest a nie tylko bywa raz na jakis czas. Szczegolnie teraz, kiedy moja rodzina sie rozpada. Ale wlasnie szczegolnie w takich sytuacjach zazwyczaj go nie ma.
Ile lez mam jeszcze wyplakac aby bylo okey?!
Ile nocy nieprzespac?!
Jak dlugo mam tyle wytrzymac?!
Moge sie poddac?
Czy ktokolwiek to zauwazy?
wtorek, 19 lutego 2013
123. I just want to give up..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz